W poniedziałek z pracy wracałam od godziny 15.30 do godziny 22.25. Prawie 7,5 godziny. Klęłam, marzłam, krzyczałam, płakałam, darłam się, dzwoniłam na Policję, śpiewałam, robiłam samochodową imprezę :D, rozmawiałam godzinami przez telefon (dobrze, że miałam przy sobie 3 bo dwa się rozładowały), wściekałam się, spałam (!), a biedny TŻ jechał za mną i przerabiał to samo co ja. Przebijaliśmy się od ulicy Zamkniętej na Chojnach do ulicy Rojnej na Teofilowie. O godzinie 17.00 śmiałam się, że "zajedziemy na 22.00" i wykrakałam. Co tu dużo mówić PORAŻKA ! Znalazłam filmiki na yt :D
O matko współczuję. :(
OdpowiedzUsuńto była masakra!
OdpowiedzUsuńo maskara... a ja myślałam ze mój dwugodzinny powrót to masakra. 7 godzin?! współczuję...:O
OdpowiedzUsuńpo 5 godzinach miałam już dosyć :[
OdpowiedzUsuńha! a u nas w w Londku spadlo 2cm i juz transport nawala,opoznienia,odlowania,narzekaja "a czemu to jeszcze szkol nie pozamykano toz snieg spadl?!! itp.lol
OdpowiedzUsuń